Forum  Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
TRENINGI Z PIERWSZEJ STAJNI [by Merissa]

 
Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna » Boks I / Treningi Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
TRENINGI Z PIERWSZEJ STAJNI [by Merissa]
Autor Wiadomość
Cochise
King of the stable



Dołączył: 21 Lip 2011
Posty: 88
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Post TRENINGI Z PIERWSZEJ STAJNI [by Merissa]
KOLEJNOŚĆ OD NAJSTARSZEGO DO NAJNOWSZEGO:


Przyjazd do SKS GAS
Była już godzina 10.00. Właśnie wysiadałam z samochodu z doczepioną przyczepą. Znajdowałam się w pewnej zaprzyjaźnionej stadninie koni, gdzie znajdował się mój koń, którego miałam kupić. Dostałam tę ofertę gdy jeszcze nie było go na świecie. Wszystko było już zapłacone, musiałam tylko przyjechać i zabrać ogierka.
Mój przyszły wierzchowiec miał ok. roku, może trochę więcej. Właściciel stajni - przyjaciel mojego wujka - czekał już przed stajnią. Dał mi wszystkie dokumenty, które od razu zapakowałam do samochodu i poszliśmy do stajni. Uminęłam kilka boksu, aż w końcu zobaczyłam karego ogiera w jednym z boksów. Weszłam do boksu i założyłam koniowi kantar oraz przypięłam uwiąz poczym poszłam z właścicielem do przyczepy. Pomógł mi załadować go. Dostałam również akcesoria do czyszczenia konika i pojechałam do pensjonatu.
Po jakiejś godzinie dotarłam na miejsce. Od razu jak wysiadłam z auta powitano mnie i pokazano gdzie znajduje się boks mojego konia. Wyładowałam Karata. Konik nie sprawiał problemu. Zaprowadziłam go do przydzielonego boksu z numerem jeden. Tam jeszcze trochę posiedziałam oglądając boks no i mojego roczniaka.
W owej stajni spędziłam praktycznie cały dzień, wyszłam jeszcze na spacer z karoszem, pokręciłam się trochę no i wieczorem pojechałam z powrotem do domu.

Spacer po okolicy
Do stadniny przyjechałam wcześniej, aby sprawdzić co dzieje się z wczoraj przybyłym roczniakiem. Konik stał w boksie spokojnie. Nie spał. Wyprowadziłam go przed stajnię i przyniosłam akcesoria do czyszczenia, które dostałam przy zakupie konia. Zaczęłam czyścić ogierka. Najpierw sierść, później kopyta oraz grzywa i ogon. Zaniosłam szczotki, wzięłam uwiąz i ruszyliśmy w stronę lasku. Karosz szedł spokojnie, dał się prowadzić i szedł obok mnie. Co jakiś czas próbował mnie wyprzedzić, jednak po chwili wracał na swoje miejsce. Szliśmy jakąś dosyć szeroką dróżką. Była dosyć wydeptana, więc pewnie często ktoś tamtędy chodził, a ponieważ dostrzegłam ślady końskich kopyt domyśliłam się, iż jeżdżono tą drogą w tereny. Minęło jakieś 10 minut gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej drzew i krzewów. Karat w dalszym cięgu szedł spokojnie, chociaż on najchętniej zacząłby galopować i się wybiegać. Było słonecznie, więc po powrocie do stadnininy planowałam go wypuścić na pastwisko, gdzie mógłby spokojnie się wybiegać. Im bardziej zagłębialuśmy się w las tym więcej drzew napotkaliśmy na swojej drodze, zaczynały pojawiać się tuż przy ścieżce. W lesie było cicho, nikogo nie widziałam ak i nie słyszłam, tylko ćwierkanie ptaków i krótkie uderzenia kopyt o ziemię. Karat szedł z nastawionymi uszami. Ciągle odwracał głową patrząc na okolice i ciekawiące go rzeczy. W oddali zobaczyłam rozwidlenie dróg. Jedna prowadziła dalej w głąb lasu, a druga zdaje się prowadziła gdzieś indziej. Skręciłam w lewo, czyli na ścieżkę prowadzącą gdzieś indziej. Szliśmy przed siebie. Po niedługiej chwili jakimś cudem trafiliśmy na tą ścieżkę "główną", jeszcze przed rozwidleniem. Nic dziwnego, że jej nie zauwazyłam, była w końcu pod koniec nie wydeptana i była tam już niemal tylko trawa. Powrót do stadniny nie trwał długo, gdy już byliśmy na miejscu wyczyściłam tylko sierść konia i wypuściłam go na pastwisko, sama oparłam się o tamtejszy płot i zaczęłam patrzeć na inne konie biegające po pastwiskach. Karat pasł się na pastwisku do po południa. Przez ten czas wybrałam się sama na spacer. Gdy wróciłam wzięłam ogiera z pastwiska i poszłam go nakarmić i napoić. Następnie przeszłam się z nim jeszcze godzinkę, później ponownie trafił na pastwisko, a wieczorem zaprowadziłam go do boksu.

Lonża, zabawy na hali
Jak co dzień - przyjechałam do stadniny Gold and Sapphire i pierwsze co chciałam zrobić to pójść do boksu Karata. Spotkałam Skrzydlatą, która czyściła jednego ze swoich koni przed stajnią. Weszłam do stajni, wyprowadziłam Karata i razem wyczyściłyśmy na rumaki. Skrzydlata poszła gdzieś z wierzchowcem, ja zaś wzięłam lonżę, bat do lonżowania pożyczony od właścicielki i poszłam na halę, gdyż lekko się zachmurzyło i być może mogło się rozpadać. Poszłam więc z karoszem na halę i puściłam go na duże koło. Konik szedł energicznym stępem. Nie był to idealny ruch, po prostu szedł zwykłm stępem nie zwracając uwagi na ruch. Na rozgrzewkę zrobił 3 pełne koła. Następnie przyspieszył do kłusa. Kłusował energicznie, jednak spokojnie. Patrzał przed siebie z nastawionymi uszami. Przekłusował 2 koła. Zwolniłam do stępa. Karat nieco niechętnie przeszedł do stępa. Miał mnóstwo energii, dlatego musiałam mu zapewnić odpowiednią ilość ruchu na dzień no i postarać się o różne ćwiczenia. Wczoraj był spacer, dzisiaj planowałam lonżę i zabawy na hali. Karat nie jest co prawda małym źrebakiem, jednak myślę, że jakieś zabawy można wykombinować no i przede wszystki chodzi o relacje. Ogier widział mnie pierwszy raz przy narodzinach, później również go odwiedzałam, jednak nie aż tak często, teraz mam go na własność, więc muszę się z nim zaprzyjaźnić. Wracając do lonżowania - przyspieszyłam do kłusa, a po kole do galopu. Ogier wystrzelił przed siebie zapominając o kole. Najchętniej by biegał sam po całej hali. Szybko zwolniłam gdy zaczął się wyrywać. Zaczął kłusować. Lekko popędziłam go do szybkiego kłusa i w taki sam sposób do wolnego i spokojnego galopu. Gdy już kłusował szybszym tępem popędziłam delikatnie karosza, ten jednak jak poprzednio wystrzelił i wyrywał. Zwolnił do stępa. Skróciłam lonżę, aby konik szedł na mniejszym kole i na bardziej napiętej lonży. Ponownie popędziłam do szybkiego kłusa, a następnie do galopu, aczkolwiek efekt był taki sam jak poprzednio. Zwolnił do stępa. Odłożyłam bat, skróciłam lonżę i prowadziłam konia tak jak na spacerze. Najpierw szybki kłus, a potem wolny galop. Karat skupił się na mnie i zaczął ładnie galopować, wolno, spokojnie, ale z energią. Pogłaskałam konia i dałam kawałek marchewki. Wzięłam Karata i poszłam z nim na pastwisko na jakieś 3 godziny. Ja oczywiście nie stałam się i nie gapiłam, tylko wymyślałam co by porobić z Karatem, aby była to przyjemność, ale aby się również czegoś nauczył. Po tych 3 godzinach zdjęłam karosza z pastwiska i ponownie poszliśmy na halę. Wzięłam ze sobą końską piłkę i lonżę. Poszliśmy więc na halę. Puściłam na rozgrzewkę na koło na lonży. Potem szybki kłus i ponownie stęp. Po rozgrzewce zdjęłam lonżę i pisciłam konia luzem. Chciałam zobaczyć czy będzie szedł za mną i czy chociaż zainteresuje się mną, czy też będzie robił to co chce. Koń na początku chyba nieco się zdziwił, że po tych lonżach i spacerze na jakiejś lince może teraz sam sobie pochodzić. Stał i popatrzał na mnie. Poszłam na drugi koniec hali czekając na reakcję Karata. Ten po chwili ruszył w moją stronę stępem, ale bardzo powoli. Zatrzymał się gdzieś tak w połowie drogi i popatrzał na mnie. Odwórcił się na bok. Zaczęłam chodzić sobie po hali i również chciałam zobaczył reakcję karosza. Koń na początku nie zwracał na mnie uwagi, jednak po chwili zaciekawił się mną bardziej i podszedł. Zaczął chodzić za mną ale kilka, czasem kilkanascie metrów ode mnie. W końcu zatrzymałam się i odwróciłam przodem do niego. Koń również się zatrzymał i patrzał na mnie. Bardzo wolno i niepewnie podszedł. Gdy już był obok mnie pogłaskałam go i dałam marchewkę. Następnie powtórzyłam ćwiczenie. Roczniak zachował się tak samo, jednak gdy zatrzymałam się on tak jak poprzednio - stanął. Stał tak i obserwował mnie jakby czekał czy pozwolę mu podejść. Dałam sygnał, ogier podszedł, ale już pewnie, w nagrodę pogłaskałam go i dałam smakołyk. Postanowiłam iść po drągi. Nie chciałam, aby przez nie przechodził, a oswoił się z nimi. Ułożyłam 2 drągi obok siebie i chciałam aby przeszedł tam razem ze mną pomiędzy drągami. Na początku nie chciał, bał się. Wyciągnął szyję, był czujny, lekko spięty. Pogładziłam go po szyi i położyłam rękuę na kłębie konia. Podeszłam krok bliżej drągów zachęcając konia do podejścia. On również wykonał jeden krok bardzo niepewnie, cały czas zachęcając do podejścia. Zrobiliśmy razem wolno kilka kroków i znajdowaliśmy się około 6 metrów od drągów. Drągi było rozstawione na półtora metra od siebie, więc spokojnie się tam zmieścimy. Gdy już prawie byliśmy koń się spłoszył u odskoczył w bok. Ponowiłam próbę. Tym razem zatrzymałam się z nim przy drągach, aby mógł zobaczyć, że to nic złego. Spróbowałam zachęcić go do przejścia pomiędzy drągami, on jenak wolał trzymać się od nich z daleka. W końcu przeszedł, a ja odrazy pogłaskałam go i dałam kawałek marchwi. Na dzisiaj z drągami koniec. Teraz piłka. Najpierw jednak odniosłam drągi i poszłam dać się napić Karatowi. Z powrotem wróciliśmy na halę. Nie miałam zbyt dużo pomysłów na zabawę z piłką...Po prostu dałam ogierowi wolną rękę - mógł się sobą zająć na większym obszarze. Po skończonym treningu wyszliśmy przed halę. Spotkałam Skrzydlatą dlatego wypuściłam na chwilę ogiera na pastwisko i pogadałam sobię troszkę z właścicielką. Następnie zaprowadziła karosza do boksu. Za dobrą pracę dałam mu kawałek jabłka. Nie udało się co prawda spokojnie pogalopować na lonży, ale może następnym razem się uda, bo w końcu trening czyni mistrza...Jestem w każdym razie zadowolona z niego.

Lonża
Tego dnia było jeszcze bardziej pochmurnie niż poprzedniego. Rano padał deszcz. Przenocowałam u Skrzydlatej, dlatego nie musiałam się wlec autem. Tak więc wstałam, wyszłam do stajni nakarmić Karata. Nakarmiłam go, dolałam wody i wypuściłam na pastwisko, gdyż jeszcze było wcześnie. Umówiłam się ze Skrzydlatą na lonżowanie Karata, aby nauczyć go galopu na lonży, żeby nie wyrywał przed siebie, a spokojnie galopował. Przez ten czas pomogłam wyczyścić i wyprowadzić inne konie ze stajni na pastwiska. Karat od razu jak trafił na pastwisko pokłusował na inną stronę pastwiska gdzie znajdowała się lepsza trawa. Tak gdzieś o 10.00 zabrałam mojego karoszka z pastwiska, wyczyściłam go i wraz z właścicielką stadniny udałyśmy się na halę. Tam doczepiłam Karatowi lonżę i puściłam na koło stępem na rozgrzewkę. Koń chętnie szedł i przyspieszał. Popędziłam ogiera do kłusa. Kłusował energicznie, miał ochotę zagalopować, jednak nie pozwoliłam mu. Przeszedł na sygnał do stępa. Poprosiłam Skrzydlatą, by przytrzymała lonżę, ja zaś złapałam lonże zaraz przy koniu, aby przy galopie nie wystrzelił. Przeszlismy do kłusa, szybkiego, jednak w miarę spokojnego, by powoli przejść do galopu. Ogier przeszedł do galopu, jednak zaczął się wyrywać. Zwolniłam do stępa. Potem jeszcze raz tym razem przytrzymałam ogierka, jednak efek taki sam. Poprosiłam Skrzydlatą, aby to Ona dyktowała tępo, a ja byłam tylko pomocnikiem. Karosz z początku jakby nie wiedział o co chodzi, nagle musiał słuchać innej osoby, jednak po chwili skojarzył i ładnie szedł stępem, puźniej kłus i galop. Przytrzymałam po raz kolejny konia, jednak nie zwalniałam, biegłam obok niego, aby galopował, ale równo i spokojnie. Udało się, zatrzymaliśmy się, pogłaskałam go i dałam wcześniej przygotowany smakołyk. Teraz zamieniłyśmy się z właścicielką i ja lonżowałam, a Ona była "pomocnikiem". Ogier zaciekawił się nową osobą. Wyciagnął głową, chcąc być pogłaskanym. Po chwili zapoznania ruszył stępem. Potem chętnie ruszył kłusem, a następnie galop. Wyszedł, już chciał się wyrwać, jednak Skrzydlata przytrzymała karosza i nie dała mu pogalopować gdzie chce. Otrzymał smakołyk, razem ze Skrzydaltą wyszłyśmy z hali, zrobiło się nawet ładnie i słonecznie. Skrzydlata wzięła swoją klacz i razem poszłyśmy do lasku na spacer. Pokazała mi okolicę i opowiedziała trochę o stadninie. Gdy wróciłyśmy do stadniny wyczyściłam Karata i puściłam go na pastwisko. Po kilku godzinach postanowiłam razem z karoszem pójść do lasu, gdzieś tam jest jakiś ogrodzony teren należący do gospodarstwa mojego wujka, który specjalnie dla nas ogrodził kawałek swojego, niepotrzebnego już terenu. Możemy tam trenować ile chcemy i jak długo chcemy. Nie widziałam jeszcze owego terenu, więc jak dotarłam na miejsce zdziwiłam się, iż jest ono takie duże. Puściłam Karata na koło w stępie i co jedno koło zmieniałam kierunek, aby poćwiczyć nad równowagą, a dodatkowo urozmaicić lonże, by nie było to takie nudne dla konia, jak również nie kojarzyć lonży z czymś nudnym i złym co się ciągle powtarza. Roczniak radził sobie całkiem nieźle, chociaż gubił krok, Po 4 próbach popędziłam konia do kłusa i w kłusie zmienialiśmy kierunek. W kłusie jeszcze bardziej gubił krok, jednak jeśli popracujemy nad tym na pewno kiedyś się uda. Na koniec pochodziłam jeszcze chwilką z koniem stępem. Potem odpięłam lonżę i wypuściłam ogiera, aby mógł się wybiegać. Popaść się raczej nie mógł, gdyż trawa była skoszona, ale koń wystawił szyję i udało mu się dosięgnąć soczystej trawy. Wróciliśmy wieczorem. Nakarmiłam jeszcze konia, napoiłam, pogłaskałam i zaprowadziłam do boksu.

Trening na padoku
Wstałam nieco później niż zawsze. Wyszłam przed stajnię. Nic szczególnego się nie działo. Weszłam do stajni zobaczyć Karata. On stał sobie w oksie, gdy jednak zbliżyłam się wystawił głowę, a przynajmniej próbował. Pogłaskałam go po szyi i poszłam po kantar z uwiązem. Założyłam kantar i wyprowadziłam przed stajnię. Koń nie stawiał oporów, z resztą wcześniej też nie, zawsze szedł tam, gdzie go prowadzono. Szybko wyczyściłam ogiera. Karat polubił czyszczenie, zawsze grzcznie stoi, nie wyrywa się. Mieliśmy szczęście - tego dnia pogoda była zadowalająca. Nie padało, zero chmur, słońce grzało, jednak chłodził niewielki wiatr. Po czyszczeniu wzięłam lonżę i ruszyłam na nasz padok. Planowałam cały dzień spędzić tam, wujek w gospodarstwie zaprosił mnie na wspólny obiad, gdyż poprzedni właściciel Karata również miał się zjawić, a z przyjemnością zobaczy jak się miewa ogier. W gospodarstwie są 4 konie, odbywają się tam jazdy, ale jakoś bardzo profesjonalnie nie jest.
Ruszyliśmy przez las. Postanowiłam od razu rozruszać konia, aby pominąć rozgrzewkę. Na początku stęp. Koń miał więcej energii, przyspieszał i rozglądał się. Przeszliśmy do kłusa. Koń chętnie zakłusował i chyba mógłby jeszcze godzinę kłusować...Kondycję z pewnością ma dobrą. Przeszedł do stępa, byliśy już przy padoku. Za padokiem znajdowała się stajnia i główny budynek. Wujek z poprzednim właścicielem Karata już czekali opierając się o płot. Poprzedniego dnia, wieczorem, gdy zaprowadziłam karosza do stajni pojechałam zaiweźć drągi na padok. Zostawiłam je przy stajni. Dałam do potrzymania Karata i poszłam po drągi. Zrobiłam z nich tunel na kole, koń miał przejść pomiędzy drągami, ale przestał się ich bać. Wzięłam ogiera, przypięłam lonżę i powoli podchodziłam z nim do drągów. Koń początkowo przestraszył się ich i nie chciał się do nich w ogóle zbliżać. Był na środku padoku. ookoła nas znajdowału się drągi. Koń póżniej nie chciał już do niech podchodzić i stał w jednym miejscu, czujny, spięty jednak z nastawionymi uszami. Zostawiłam konia i podeszłam do drągów. Wyciągnęłam kawałek marchewki, aby wiedział, że jak podejdzie, dostanie nagrodę. Ogier wyciągnął szyję. Zrobił niepewny krok i cicho zarżał. Powoli zbliżył się do drągów. Gdy był już obok nich otrzymał marchewkę. Zachęciłam go, aby przeszedł pomiędzy drągami. Tak jak na innym treningu drągi były szeroko rozstawiony, aby spokojnie się zmieścił. Później odstąp zostanie zmniejszony, a koń będzie musiał wykazać się większą odwagą. Po chwili niepewności przeszedł pomiędzy drągami. Nieco pewniej. Poprowadziłam karosza do następnych drągów. Koń przeszedł je również niepewnie. Za każde przejście otrzymywał smakołyk. Gyd już oswoił się w miarę z tymi drągami chciałam, aby szeł za mną i chodziłam pomiędzy wszystkimi drągami. Karosz kilkakrotnie się zawachał, jednak wiernie stępował za mną. Oczywiście został nagrodzony. Postanowiliśmy zrobić przerwę. Karat został wypuszczony na pastwisko, ja zaś wybrałam się na obiad. Jakieś 2 godziny po obiedzie zabrałam Karata i ponownie poszliśmy na padok. Widownia tymaczsem powiększyła się - dołączyła jakaś pani z córką, która przyjechała na jazdę wcześniej.
Puściłam karosza na koło stepem. Koń kroczył pewnie, jednak jeszcze czasami wahał się. Potem popędziłam konia do kłusa. Radził sonbie nieźle, nie zatrzymywał się, nie hamował, ale też nie chciał przyspieszyć tak jak zwykle. Chodził jednak pewnie. Postanowiłam dać mu już dzisiaj spokój i wypuścić go na pastwisko w gospodarstwie. J atymcazsem poszłam na spacer, zaniosłam drągi, wzięłam Karata i wróciliśmy do Gold and Spphire. Tak jeszcze został nakarmiony, wypuszczony na pastwisko, dokładnie wyczyszczony. Byłam bardzo zadowolona z niego. Zaprowadziłam ogiera do boksu, pogłaskałam, dałam kawałek jabłka. Schowałam kantar, lonżę i uwiąz i udałam się do domu.


Zabawy z folią i dragi
Na dzisiaj przygotowałam, a raczej miałam w planie jakieś zabawy z folią i przechodzenie przez drągi. Wzięłam Karata z boksu. Trochę się niecierpliwił, chciał już wyjść i się wybiegać. Wyczyściłam go szybko i wypuściłam na półorej godziny na pastwisko. Gdy zabrałam go z pastwiska konik nie stawiał się, chyba wiedział, że zapowiada się jakiś trening. Poszliśmy na padok. Przez przypadek odkryłam o wiele krótrzą drogę przez jakieś zarośla, wystarczyło wydeptać scieżkę i jakieś 4 minuty drogi od stajni. Połowę drogi stępowaliśmy, drugą połowę kłusowaliśmy, tak na rozgrzewkę. Oczywiście zabrałam ze sobą plastikową torepkę i przezroczystą folię, dodatkowo lonżę. Na padoku wypuściłam na chwilę ogiera, po kilkunastu minutach weszłam na padok i położyłam na środku folię i plastikową torebkę. Na szczęście nie wiało, więc folia i torebka nie odfrunęły. Podeszłam do konia zdecydowanie i szybko. Karat miał już do mnie jako takie zaufanie, więc się nie przestraszył. Pogłaskałam go i podeszłam do folii. Ogier wyciągnął szyję. Zrobił kilka niepewnych kroków. Poczekałam aż konik podejdzie do nich. Wolno i niepewnie zbliżył się do torebki. Gdy dotarł do celu pogłaskałam go i dałam smakołyk. Schyliłam się do torebki i chciałam powoli ją podnieść. Koń od razu zaczął się cofać, bał się jej. gdy kawałek odszedł, ale mnie obserwował zaszeleściłam trochę torebką, ale niewiele, aby go nie spłoszyć. Koń powoli podszedł i wyciągnął szyję. Popchął nosem torebkę, ale od razu się cofnął. Dałam mu zapoznac się z nią. Ogier miał nastawione uszy i patrzał na mnie i na torebkę. Gdy już był bardziej pewny i zrozumiał, iż torebka nie zrobi mu krzywdy zaszeleściłam nią. Koń nie odsunął się. Lekko poruszałam nią, aby wydawała cichy, szeleszczący dźwięk. Koń podszedł gdy już był blisko wolniej poruszałam plastikie, ona zaś wydawała cichszy dźwię. Karat był nią zainteresowany. Z początku bał się, jednak oswojony z torebkę mógł dowolnie do niej podchodzić. Teraz kolej na folię. Z folią nie było problemów, chociaż na początku również nie miał zaufania. Po chwili podszedł i jak już zrobił to otrzymał smakołyk. Odłożyłam na bok folię i torebkę, wzięłam drąg i ułożyłam go mniej więcej na środku padoku. Chciałam, aby przrszedł obok niego możliwie najbliżej. Przypięłam mu lonżę i szłam przodem patrząc na konia i prowadząc go najpier jakiś metr od drąga. Nie było problemu. Karat szedł z nastawionymi uszami i spoglądał na drąg. Następnie pół metra od drąga. również nie było problemu. Za każdym razem pogłaskałam go po szyi. Następnie spróbowałam jeszcze bliżej, tak aby był blisko, ale nie przszedł na drugą stronę drąga. Udało się, chociaż Karat lekko się zawahał. Przez ten czas wymyśliłam inne ćwiczenie, przy którym nie liczyłam na sukces, gdyż mogło być ono zbyt trudne dla ogierka. Miał najpier przejść przez drąg, aby samo przechodzenie nie było problemem, a później stopniowo szedł ukosem na drągu. Czyli drąg miał znajdować się pomiędzy przednimi, a tylnymi nogami, a sam koń miał zrobić chociaż krok pod skosem. Pochodziłam z nim przez drąg, na początku wyciągnął szyję do drąga, zaraz potem wolno i niepewnie przeszedł przez drąg. Zastrzygał uszami. Wyglądał jakby coś mu się nie spodobało. Może bał się drąga? Postanowiłam puścić go, aby sam się oswoił z nim, jednak pilnowałam go, aby nic mu się nie stało. Karat podchodził do drąga, szturchał go nosem, w końcu przechodził z brzegu drąga przez niego. Przypięłam mu z powrotme lonżę i spróbowałam przeprowadzić go przez drąg. Sama również przez niego przeszłam. Karosz bez problemu przeszedł, miał wysoko uszy, był pewny i chyba już się oswoił z nim. Poprzechodziliśmy trochę nad drągiem, poczym zatrzymałam się, gdy akurat ogier znajdował się w porządanej pozycji, czyli drąg pomiędzy przednimi, a tylnymi kończynami. Wyszłam z drągu i dałam sygnał, by został tam. Cofnęłam go trochę, aby jak już ruszył ukosem, miał miejsce do ruchu naprzód, a nie wyszedł poza drąg. Dałam znak, aby przeszedł bokiem, Karat jednak odebrał sygnał jako zakręt i przeszedł na jedą stronę drąga i odwórcił się. Powtórzyłam ćwiczenie. Przeszłam z drugiej strony, ogier od razu zwrócił głowę w moją stronę. Kierowałam go w bok, ale aby się nie odwrócił wywierałam lekki nacisk na zad. Ogier raczej nie wiedział co miał zrobić, miał iść w bok, ale dostawał sygnały na zadzie. Zrobił jeden, niewielki krok w bok, od razu odpuściłam nacisk i dałam smakołyk. Chyba skojarzył. Następna próba również była udana, jednak ograniczyliśmy się do jednego kroku, jednak byłam w pełni z niego zadowolona. Puściłam go na padok, schowałam drąg i wzięłam folię. Po kilkunastu minutach wzięłam konia i wróciłam do stajni. Do końca dnia był na pastwisku, trochę jeszcze z nim pochodziłam. Pod koniec dnia zaprowadziłam go do stajni. Dałam smakołyk i pocałowałam go w nos. Tego dnia udało nam się oswoić w pełni z drągami, folią i plastikową torebką oraz zrobiliśmy dosłownie pierwszy krok do ujeżdżeniowego ciągu.


Zabawy z piłką, trening posłuszeństwa
Przenocowałam u Skrzydlatej. Miałam tam przez kilka dni przenocować. Poszłam do stajni. Karat już stał przy kracie, aby mnie powitać. Weszłam do jego boksu. Konik lekko i przyjaźnie trącił mnie nosem, pogłaskałam go i przytuliłam. Czułam, że już zdążyłam się z nim zaprzyjaźnić i przywiązać. Bardzo go polubiłam, ale w końcu nic dziwnego, przecież spędzałam z nim całe dnie. Założyłam mu kantar i przypięłam uwiąz. Wyprowadziłam go i wyczyściłam. Dzisiejszego chciałam poćwiczyć jeszcze z nim przechodzenie nad drągiem bokiem, tak jak na poprzednim treningu. Wystarczy mi 2 kroki, więcej nie oczekuję. Potem jeszcze zabawa z piłką. Wzięłam Karata na halę i trochę z nim pobiegałam na rozgrzewkę. Nie tylko on ma z tego korzyści – ja również, bo w końcu muszę z nim biegać. Po krótkiej rozgrzewce zdjęłam lonżę wcześniej założoną i puściłam konia luzem. Karat za mną chodził i o to właśnie mi chodziło. W pewnym momencie poprosiłam ogiera, aby stanął i zaczekał, dopóki nie dam sygnału do przyjścia. Koń na początku nie zrozumiał i podszedł do mnie. Spróbowałam jeszcze raz, jednak efekt był taki sam. Postanowiłam spróbować jeszcze kilkakrotnie. Dopiero za 6 razem się udało i na chwilę został, a gdy już stał poprosiłam, aby podszedł. Podszedł do mnie bardzo chętnie, wiedział, że zostanie nagrodzony. Oczywiście pogłaskałam go i dałam kawałek jabłka. Następnie wzięłam zieloną piłkę, którą również przyniosłam. Dałam koniowi się z nią zapoznać. Na początku bał się jej i nie chciał podchodzi, więc sama do niej podeszłam i pokazałam mu, że to nic groźnego. Koń nie chciał podejść. Nie chciałam na siłę go przyciągać do piłki, więc podeszłam do niego, pogłaskałam i zachęciłam do podejścia. Ogier wolno podszedł do piłki. Był spięty, lekko zaniepokojony, stulił uszy. Położyłam dłoń na jego grzywie. Drugą ręko gładziłam go po szyi. Uspokoił się trochę, zaufał mi. Podszedł do piłki i wyciagnął szyję. Lekko pchnął piłkę nosem. Cały czas głaskałam go po szyi. Karat już nieco bardziej pewny siebie ponownie popchnął piłkę nosem, troszkę mocniej. Podeszłam do piłki i podniosłam ją. Ogier zrobił jakby unik w bok. Myślę, że trochę za gwałtownie ją podniosłam. Gdy już trzymałam piłkę podszedł i wyciągnął ostrożnie szyję. Pogładziłam go grzywie. Poszturchał trochę tą piłkę, więc odłożyłam ją i poszłam na bok, aby mógł się z nią oswoić i trochę pobawić. Na początku tylko szturchał ją nosem, potem uderzał ją i biegał za nią. Po chwili już był zajęty odbijaniem i ganianiem za nią. Aż szkoda było przerywać mu zabawę, więc zostawiłam go, stanęłam sobie w rogu ujeżdżalni i przyglądałam mu się. Po godzinie zaczełam przygotowywać drąg. Położyłam go i podeszłam do Karata. On nie sprzeciwiał się, a grzecznie szedł ze mną. Poprzechodził kilka razy przez drągi, aż zaczęliśmy główne ćwiczenie. Koń przeszedł przednimi kończynami przez drąg, tak, ze tylne znajdowały się przed drągiem. Przeszłam na drugą stronę konia, aby pomóc mu. Tak jak na poprzednim treningu – wywarłam lekki nacisk na sad i skierowałam go w stronę przeciwną. Koń jak poprzednio zrobił krok, jednak nie zaprzestałam i Karat zrobił jeszcze jeden krok. Gdy to wykonał pogłaskałam go i dałam smakołyk. Zabrałam wszystkie rzeczy i zaniosłam na swoje miejsca, wzięłam tylko piłkę i poszłam z Karatem na padok. Tam puściłam go luzem z piłką, aby mógł jeszcze trochę zabawić się no i odgonić nudę. Spędziliśmy tam jakieś 2 godziny, potem wróciliśmy do stajni. Nakarmiłam karosza i wypuściłam jeszcze na trochę go na pastwisko. Dopiero wieczorem zaprowadziłam Karata do boksu, gdzie pogłaskałam go i dałam smakołyk. Wzięłam jakiś koc, rozłożyłam z boku boksu i usiadłam, ogier położył się obok mnie i zasypiał...Ja tymczasem głaskałam go i myślałam co będziemy robić jutro.


Lonża i drągi
Do stajni poszłam wcześnie rano, wcześniej niż zwykle. Karat od wczoraj leżał i spał, nie chciałam go budzić, więc poszłam po nowe, prywatne drągi i zaniosłam je na padok. Gdy weszełam, zobaczyłam na płocie jakąś kartkę, odłożyłąm więc drągi i skierowałam się ku kartce. Na papierze była wiadomość od wujka, iż ziemia na padoku, oraz jeszcze większy obszar należy do mnie, że za pół godziny powinni zjawić się ludzie "od płotów", którzy za niewielką opłatą porządnie ogrodzą mi ten dodatkoy teren. Jak większy? Tego nie wiedziałam, ale zawsze dodatkowa ziemia się przyda. Postanowiłam wrócić do stajni i wypuścić Karata na pastwisko. Może gdy płot i ziemia będą gotowe pójdziemy sobie na powięksony padok. Gdy weszłam do stajni Karat już nie spał, wyprowadziłam go więc na pastwisko. Szłam akurat z pastwiska, gdy zadzwonił telefon. Miałam zjawić się przy padoku. Od razu poszłam na miejsce, gdzie akurat czekał już wujek z jakimiś ludźmi, którzy nie marnowili czasu, zaczęli coś tam mierzyć i ogradzać puste miejsce dookoła padoku. Trzeba przyznać - uwijali się z tym bardzo szybko. Stanęłam sobie z drugiej strony płotu. Odwracam się w drugą stronę i co widzę? Poprzedniego właściciela Karata. Powiedziano mi w tajemnicy, że często przyjeżdża i pyta się o karosza. Chyba miał nadzieję, że zastanie mnie, ale z koniem.
Prace przy płocie powoli dobiegały końca. Padok był teraz tak na oko 2 razy większy niż był, był ogromny...
Poszłam do standiny po Karata. Wzięłam jednka najpierw drągi i lonżę, a ponieważ poprzedni właściciel karosza chciał obejrzeć nasz trening przpilnował naszych rzeczy. Wróciłam po konia. Puściłam go na koło na lonzy. Najpierw stęp, później kłus. Karat poruszął się na ogromnym kole, o wiele większym niż zazwyczaj się rozgrzewa. Na koniec stęp i ponownie kłus. Spróbowałam popędzić go do galopu. Zagalopował i nie szalał! Ładnie, grzecznie galopwał nie wyrywał się, a chód był spokojny, jednak energiczny. Natychmiastowo zwolniłam i podeszłam do konia głaszcząc i dając smakołyk. Ustawiłam kilka drągów w różnych miejscach na padoku, jednak blisko siebie. Były one jednak nie zwrócone w jednym kierunku, a w różnych, tak, aby można było pochodzić sobie pomiędzy nimi slalomem. Wzięłam Karata na lonżę i poprowadziłam stępem pomiędzy drągami. Ogier był chętny do pracy, słuchał poleceń i ładnie szedł obok mnie. Ćwiczenie zostało wykonane kilkakrotnie zmieniając trasę. Następnie zbliżyłam wszystkie drągi aby było mniej miejsca pomiędzy nimi. Koń radził sobie świetnie, nie bał się, a pewnie kroczył na przód. Po ćwiczeniu nagrodziłam Karata i zaczęłam ustawiać 2 drągi mniej więcej na środku padoku. Koń spokojnie móg je pokonać nieco szybszym kłusem. Puściłam Karata na lonżę, aby drągi znajdowały się na drosze karosza. Popędziłam go do szybkiego kłusa. Ogier przed drągami odmówił posłuszeństwa. Spróbowałam ponownie, jednak tym razem przebiegłam razem z nim. Udało się, jednak był spięty i niepewny, lekko się zawałach, jednak przeszedł. Ponownie spróbowałam z lonżą. Udało się, Karat pokonał drągi. Przestawiłam drągi na bok i puściłam go luzem, aby trochę pobiegał. Dzisiaj chciałam dać mu trochę odpoczynku, nie trenować tak...intensywnie. Po ok. 2 i pół godzinie poszłam zanieść drągi zostawiając Karata pod opieką poprzedniego właściciela. Koń chętnie do niego potrzedł. Dał się pogłaskać, otrzymał smakołyk. Wyraz twarzy tego człowieka był...smutny. Jakby żałował tego, że sprzedał konia. Ale co ja miałam zrobić? Sprzedać Karata? Jak już zdążyłam się do niego przywiązać? A jak Karat zniósł by to, te ciągłe zmiany. Zaniosłam drągi. Wróciłm po Karata i w stadninie wypuściłam go na pastwisko. Zaczęłam myśleć dużo o tej sytuacji. Było to trochę niezręczne i niezbyt dobrze czułam się zabierając Karata z padoku. Ale nie sądze, aby ten człowiek odważył się spytać mnie wprost, czy go odsprzedam, z resztą co ja bym odpowiedziała? Że nie? Głupia sprawa...Poszłam sobie na spacer cały czas o tym myśląc. Wieczorem jak zawsze zaprowadziłam Karata do boksu, nagordziłam i pogłskałam. No i poszłam na kolację.

Cavaletti, dragi i zabawy z piłką
Plany na dziś były takie: Na początek mycie. Karat dawno nie był myty, a pogoda ładna. Potem zabawy z piłką i trening z drągami na hali. Może jeszcze pójdziemy na padok. Weszłam do stajni. O tej porze Karat już nie spał, więc zaczęłam szykować potrzebne rzeczy. Przyniosłam szampon, wiadro pożyczone od Skrzydlatej na mycie, wszystkie akcesoria do pielęgnacji konia, gumeczki, chciałam zrobić roczniakowi koreczki, aby się do nich przyzwyczaił. Gdy wszystko było przygotowane poszłam po Karata. Założyłam mu kantar i podpięłam wiąz po czym wyszłam na zewnątrz, przed stajnię. Najpierw dokładnie wyczyściłam konia. Następnie podprowadziłam do myjki. Nalałam trochę szamponu do wiadra, wzięłam gąbkę i zaczęłam myć Karata. Ogier stał grzecznie, chyba przyjemnie mu było. Po umyciu sierści zabrałam się za grzywę. Następnie przyniosłam nową wodę, aby umyć ogon. Po całym myciu wzięłam stary ręcznik i dokładnie wytarłam konia. Karat szybko został wykąpany, potem, puki jeszcze grzywa była lekko wilgotna rozczesałam ją i zaczęłam dzielić na niegrube pasma. Każde pasmo związywałam jedną gumką. Karoszowi chyba te gumeczki nie robiły różnicy, więc zaczęłam zaplatać koreczki. Koreczki już czuł, jednak nie denerwował się. Dał sobie spokojnie je zrobić. Koreczki mu nie przeszkadzały, a to dobrze. Karat już był wyczyszczony i wykapany. Wzięłam piłkę i drągi na halę. Puściłam na chwilę Karata samego z piłką, aby się sam rozgrzał i dodatkowo pobawił. Następnie wzięłam go na lonżę. Mała rozgrzewka. Wcześniej pożyczyłam od Skrzydlatej jeszcze cavaletti. Najpierw jednak zwinęłam lonżę, aby prowadzić konia i ułożyłam na razie jeden drąg na ziemi. Poprowadziłam Karata na drąg. Ogier nie bał się – wręcz przeciwnie – chętnie szedł na drąg. Kilkakrotnie powtórzyłam ćwiczenie, zawracając w różne strony, aby nie znudzić i nie zniechęcić Karata. Następnie ułożyłam 2 drągi dosyć blisko siebie, aby mógł pokonać je wolnym kłusem. Udało się, ogier nie zawahał się. Na początku chciał przyspieszyć, jednak przytrzymałam go, aby nie przyspieszał. Gdy to już opanowaliśmy ustawiłam 3 drążki. Koń nie wahał się, był już przyzwyczajony do drągów i do ich pokonywania na różne sposoby. Z 3 drągami również nie było żadnych problemów. Koń schylił tylko szyję. Ułożyłam 4 drążki. Postanowiłam przeprowadzić Karata stępem. Ze stępa nie było kłopotów. Koń ponownie schylił szyję, ale nie puknął żadnego drąga. 2 raz poprowadziłam konia stępem, następnie kłusem. Koń kłusował energicznie i pewnie, na początku lekko się zawahał, ale przeszedł. Spróbowałam jeszcze kilka razy i było już dobrze. Wzięłam cavaletti i ustawiłam je na środku. Poprowadziłam konia kłusem. Karat odmówił przejścia przez cavaletti. Podprowadziłam go, aby oswoił się z nimi. Po chwili ponowni poprowadziłam na drąg. Tym razem się udało, jednak koń się zawahał, aczkolwiek przeszedł. Ponownie spróbowałam i nie było już problemów. Odłożyłam drągi, odpięłam lonżę i wypuściłam Karata luzem z piłką. Koń się trochę pobawił. Wyszłam z hali i zaniosłam drągi oraz oddałam cavaletti. Poszłam z piłką i z Karatem na padok. Wypuściłam go tam z piłką. Miałam wielką nadzieję, że nie będzie się tarzał, ale z końmi różnie bywa. Po 4 godzinach zdjęłam mojego karoszka z padoku. Wróciliśmy do stajni, gdzie nakarmiłam go i napiłam. Wypuściłam jeszcze na pastwisko. Gdy zdjęłam go z pastwiska był już wieczór. Zaprowadziłam go do boksu, dałam smakołyk i pogłaskałam. Zaczęłam zdejmować gumeczki i rozplątywać grzywę. Następnie poszłam do mieszkania Skrzydlatej, gdzie miałam przenocować.


Porozumienie z koniem na odległość, cavaletti
Tym razem nie szłam od razu do stajni, a najpierw poszłam pomóc Skrzydlatej w czyszczeniu koni. Zawsze dodatkowa pomoc się przyda. Gdy już wszystkie konie były wyczyszczone wypuściłyśmy je na pastwisko, Skrzydlata wzięła jakiegoś konia na trening, a ja skierowałam się ku stajni, do boksu Karata. Gdy weszłam do jego boksu on stał przy kratce. Trącił mnie przyjacielsko chapami. Przytuliłam go i wyprowadziłam. Wyczyściłam i wypuściłam na półtorej godziny na pastwisko. Gdy ściągnęłam go z pastwiska wzięłam Karata z lonżą i zaprowadziłam na halę. Na hali puściłam go i chciałam, aby pochodził za mną. Konkretnie, aby zwrócił na mnie uwagę. Gdy już był na mnie skoncentrowany mogłam przejść do głównego treningu. Pogłaskałam go i powoli odchodziłam w tył mówiąc „zostań”. Oddaliłam się na ok. półtora metra, a gdy koń nie ruszał się podeszłam do niego i pogłaskałam. Powtórzyłam ćwiczenie. Odeszłam na ponad 2 metry, jednak ogier poszedł za mną. Nie nagrodziłam go, jednak nie wykazywałam gniewu. Koń chyba pojął. Wtedy gdy stał dostał nagrodę, gdy jednak podszedł nie został nagrodzony. Następna próba była już udana. Koń został na miejscu. Do tej pory oddalałam się tyłem, tym razem spróbowałam się powiedzieć „zostań”, odwrócić się i stanąć jakieś 2 metry od konia. Ogier zdążył zrobić jeden krok, po czym odwróciłam się w jego stronę. Wróciliśmy na miejsca, spróbowałam jeszcze raz. Efekt niestety był identyczny jak poprzedni. Spróbowałam ponownie. Tym razem udało się, Karat nie ruszył się. Pogłaskałam go i dałam smakołyk. Teraz miałam zamiar oddalić się nieco dalej. Odwróciłam się i energicznie odeszłam na kilka metrów od konia, oczywiście nie zapominając o komendzie. Karat stał i patrzał na mnie z nastawionymi uszami. Zaryzykowałam wołając go. Koń reagował zawsze na swoje imię. Koń zrobił krok, potem następny i powoli z opuszczoną głową przybliżył się do mnie. Gdy był na miejscy poklepałam go i dałam wyjątkowo kawałek jabłka. Wróciliśmy do punktu neutralnego. Dałam polecenie, aby został, po czym zaczęłam chodzić dookoła konia w jedną i w drugą stronę. Koń tylko ruszał głową, nie kręcił się. Nagrodziłam Karata. Powtórzyłam to samo, aczkolwiek zaczęłam chodzić po całej ujeżdżalnie, ogier, gdy mnie nie widział, okręcił się tylko we własnej osi. Zawołałam karosza. Ten pokłusował do mnie, następnie przeszedł do stępa. Nagrodziłam go. Przygotowałam drągi. Na początek 3, następnie 4, nie było problemów. Wzięłam również cavaletti. Najpierw 2 drążki na cavaletti, następnie 3, 4, aż doszliśmy do 5. Przy 5 Karat się zawahał, jednak przeszedł. Wzięłam go na lonżę. Ustawiłam pod rząd po 2 cavaletti z przerwą na jeden krok, łącznie było 6 cavaletek. Puściłam karosza szybkim kłusem, drągi były poustawiane odpowiednio daleko od siebie, aby koń nie musiał przyspieszać ani zwalniać bez potrzeby. Szedł ładnie, energicznie, patrzał gdzie stawia kończyny. Już zauważałam postępy w mechanice ruchu, teraz ogier szedł płynniej, z gracją. Po treningu rozstępowałam jeszcze Karata i wypuściłam na pastwisko. Do końca dnia był na pastwisku z przerwą na na paszę i wodę. Byłam zadowolona z ogiera, spisał się wyśmienicie. Wieczorem jak zwykle odprowadziłam go do boksu, dałam 2 kawałki jabłka, pogłaskałam. Na następny trening zrobię chyba skoki w korytarzu, zobaczę, czy ma zadatki na dobrego skoczka, bo na dobrego dresażowca na pewno.


Skoki w korytarzu
Po Karata przyszłam później, aby miał więcej energii na skoki. Około 10 zabrałam go przed stajnię i wyczyściłam. Wzięłam uwiąz tylko lonżę i poszłam na halę. Poprzynosiłam stojaki i drągi. Wypuściłam Karata z piłką i zabrałam się za ustawianie. Koń wolał raczej przyglądać się temu, co robię. Gdy robiłam akurat ścianę tunelu, koń do mnie podszedł i lekko trącił chapami w rękę. Przytuliłam go i dalej zajęłam się robieniem ściany. Oczywiście układałam to przy ścianie ujeżdżalni, zaś ta druga miała coś około metra, może nawet troszkę więcej. Korytarz miał około...8 metrów. Na początek chciałam przejść korytarzem bez niczego. Wzięłam Karata na lonżę i pobiegałam trochę na rozgrzewkę. Po rozgrzewce pobiegłam z karoszem galopem przez korytarz. Koń na początku lekko zachamował i po chwili odmówił posłuszeństwa. Wiedziałam, iż konie mają klaustrofobię. Spróbowałam jeszcze raz. Głaskałam konia, upokajałam go i udało nam się stępem, wolno przejść na drugą stronę. Następnie kłusem. Nie było preblemów, aczkolwiek przy galopie Karat odmówił. Spróbowałam jeszcze raz. Nie udało się. Zwolniłam do kłusa, jednak syzbkiego, niemal galopu i się udało, gdy chciałam przyspieszyć koń chętnie przeszedł do galopu. Jeszcze 2 razy. Puściłam teraz konia luzem. Położyłam dłoń na kłąbie i zachęciłam do galopowania. razem, luzem przegalopował przez tunel. Następnym razem puściłam go samego, jednak gdy tylko zobaczył, iż nie biegnie ze mną cofnął się, jednak nie spłoszył. Ponownie przehalopowałam z nim, zaś następnym razem puściłam go. On niezbyt chętnie sam przebiegł przez korytarz, ale udało się. Nastepnym razem również, nieco pewniej. Gdy już nie bał się i był pewny położyłam drągi w korytarzu. Przebiegłam z nim kłusem, nie było problemów. Następnie 2 drągi luzem już. Nie bał się, sam prezgalopował. Dodałam jeszcze 2 drągi. W ogóle nie było problemów, dlatego ułożyłam cavaletti. Koń nie skakał przez nie, a tylko robił większe kroki galopu. Po kilku udanych kombinacjach i próbach ułozyłam 50 cm stacjonatę. Byłam ciekawa jak koń zareaguje. Puściłam go galopem, koń jakby nie raz skakał przeszkody - skoczył, pięknie, płynnie i równo. Nagrodziłam go i pogłaskałam. Postanowiłam zrobić 2 te same skoki - stacjoinatę i okser. Ustawiłam okser. Również nie było problemów. Piękne odbicie, trochę nieudany baskil, za to lądowanie tak samo piękne co odbicie. Nad baskilem się jeszcze popracuje. Ustawiłam 60 cm stacjonatę. Koń zawahał się przed nią, ale przeskoczył niemal z miejsca. Widać, że ma silne nogi i zad. Następnie znowu stacjonata. Było już dobrze. Potem okser i zrzutka. Spróbowaliśmy ponownie, tym razem było dobrze już. Następonie były skoki 70 cm i 80. Wszystko było ok, jedna odmowa przy 70 cm okserze, jednak 80 cm przeskoczył bez wysiłku. Widziałam, że robił to z przyjemnością i po wyjściu z korytarza od razu pędził na jego drugi koniec, aby ponownie pokonać przeszkodę. Jeszcze trochę potrenowaliśmy, poczym wypuściłam Karata i zaczęłam chować korytarz. Gdy już wszystko było poukładane wzięłam roczniaka do stajni, aby mógł się najeść i napić. Po godzinie wróciłam i poszliśmy na padok gdzie się mógł wybiegać. A ja mogłam pozwiedzać gospodarstwo wujka. Pod wieczór zaprowadziłam go do stajni. Posiedziałam tam trochę i poszłam jeszcze do gospodarstwa gdzie zosałam zaproszona na kolację.


Spacer do lasu i lekka kontuzja
Wstałam wcześniej. Miałam nadzieję, iż Karat nie będzie już spał. Weszłam do stajni, do boksu mojego karoszka. Nie spał już. Wzięłam kantar i uwiąz, założyłam koniowi i wyprowadziłam. Przyniosłam akcesoria do czyszczenia. Koń się wiercił trochę, miał duże energii. Planowałam dzisiaj wyjść do lasu, nad rzekę. Chciałam oswoić Karata z wodą. Koń do WKKW nie powinien bać się wody, gdyż w próbie terenowej często znajdują się przeszkody wodne, lub skrawek terenu w wodzie, który trzeba przebiec. Wyczyściłam szybko sierść konia. Następnie wyczyściłam kopyta. Na koniec rozczesałam grzywę, z której zrobiłam koreczki. Ogon również wyczesałam, wzięłam lonżę, przypięłam zamiast kantara i ruszyłam w stronę lasu. Konik szedł żywo, energicznie, lekko się wyrywał. Gdy zaczynał się wyrywać, zwalniałam. Po chwili przestał. Szliśmy szybkim, energicznym krokiem. Co chwilę zmienialiśmy chód ze stępa, do kłusa, z kłusa do galopu, nie raz nawet ze stępa od razu do galopu. Na początku niezbyt się udawało, ale po chwili było już dobrze. Szliśmy, aż zobaczyłam rzekę. Owa rzeka była płytka, miała ok. 30 cm głębokości, a i nie była szeroka, za to niezwykle czysta. Na jej dnie był tylko piasek, zero kamieni. Brzeg był mocny, nie mógł się osunąć, więc uznałam, iż jest bezpieczny. Koń nie chciał podejść bliżej nić 5 metrów od wody. Wydłużyłam lonżę, podeszłam do wody. Nie miałam zamiaru się zamaczać, więc do rzeki nie wchodziłam. Zachęciłam go, aby podszedł do mnie. Karat nie chciał, wyraźnie dawał sygnały, iż nie chce podejść. Nie nalegałam. Postanowiłam przespacerować się wzdłuż rzeki. Szliśmy tak stępem. Trochę zagapiłam się i poszliśmy bardzo w głąb lasu. Było cicho, ptaki tylko co jakiś czas ćwierkały, dużo było drzew, jednak słońce wciąż przedzierało się przez korony drzew. Nagle usłyszałam jakiś dźwięk łamanych jakichś dużych gałęzi, zaraz za nami, Karat spłoszył się, ja ze strachu puściłam lonżę, koń był przerażony, nadepnął na coś, potknął się o korzeń drzewa i przewrócił. Przed tym wypadkiem zdążyłam się odwrócić – zrobiłam to sporadycznie. Ujrzałam jednego z instruktorów na gniadym koniu z gospodarstwa wujka. Gdy tylko zobaczyłam, iż Karat się przewraca popędziłam do niego i pomogłam mu wstać. Zrobił krok, sam, aby się odwrócić, zauważyłam, że kuśtyka na lewą przednią nogę. Schyliłam się oglądając nogę konia. Nie byłam nigdy specjalistą, ale była to na szczęście tylko lekka kontuzja nogi. Instruktor zsiadł z konia, założył koniowi kantar z uwiązem i przywiązał go do drzewa węzłem bezpieczeństwa. Podbiegł do nas. Ja stanęłam bezradnie przy koniu. Wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do Skrzydlatej, aby jeśli ma czas pomogła mi go przetransportować do stadniny, gdyż niewątpliwie koniowi sprawiało to ból. Pewnie nie duży, ale zawsze. Instruktor pomógł mi go przenieść jakiś kawałek, potem już Skrzydlata mi pomogła. Gdy już byliśmy na miejsc natychmiastowo zadzwoniłam do weterynarza, aby przyjechał i skontrolował stan konia. Wydaje mi się, że Karat poobijał się tylko, jednak wolałam się upewnić. Nie musiałam długo czekać na weterynarza – przyjechał po ok. 20 minutach. Zbadał Karata. Nie było to nic poważnego, miał tylko odpoczywać i nawet było lepiej niż myślałam. Noga była lekko poobijana. Weterynarz posmarował nogę jakąś maścią przeciwbólową i kazał nie męczyć konia przez 3 dni. 4 dnia może być krótki spacer. Oczywiście dozwolone krótkie wyjścia, aby sprawdzić, czy lepiej z nogą. Wieczorem otrzymałam telefon od instruktora, który spytał się, czy nic się nie stało oraz z przeprosinami za spłoszenie Karata. Do końca dnia siedziałam w boksie ogiera, głaskałam go i trochę się martwiłam.


Oswajanie z wodą
U Karata byłam dopiero po południu. Poprosiłam Skrzydlatą, aby wyprowadziła go na pastwisko. Musiałam przywieźć mojego araba - Shiki'ego. O 12 wzięłam karosza przed stajnię. Koń wiercił się, cięgle się przesuwał, jednak szybko wyczyściłam go. Tego dnia chciałam pójść z nim nad rzekę, oswoić z wodą. Karat ostatnio nie chciał zbyt blisko podchodzić. Wtedy akurat zdarzył się niewielki wypadek, przeczuwałam, iż karosz może nie będzie chciał iść w to samo miejsce, więc postanowiłam iść w inne miejsce, jednak nad ta samą rzekę. Weszliśmy na ścieżkę. Właścicielka stadniny powiedziała mi, gdzie jest dobre miejsce na tego typu treningi. Miejsce to było znacznie bliżej i jakoś ogólnie wydawało się...weselsze. Ptaki radośnie ćwierkały, wiatr szumiał wśród koron drzew, a co jakiś czas dało się usłyszeć rżenie koni. Karat na początku nie chciał nawet zbliżyć się do rzeki. Nie zmuszałam go, nie szedł na siłę. Dałam mu oswoić się z tym. Podpięłam lonżę, odpięłam uwiąz. Podeszłam do rzeki tym samym wydłużając lonżę, aby koń, kiedy będzie gotowy mógł sam do niej podejść. Ogier podszedł krok bliżej. Pogłaskałam go. Był wyraźnie zaniepokojony, spięty. Podeszłam do niego. Zaczęłam głaskać po szyi. Wyczuwałam spięte mięśnie szyi. Koń się na chwilę uspokoił. Cofnęłam się o 2 kroki w tył. Lonża swobodnie zwisała, koń nie był pewny, a bardziej zmieszany. Nie wiedział, czy podejść, czy nie. Ostrożnie zachęciłam go, aby podszedł, on jednak stulił uszy. Natychmiastowo odpuściłam. Stanęłam obok i czekałam na reakcję ogiera. Karosz w dalszym ciągu nie chciał podejść do wody. Zrobił krok. Poklepałam go. Chciałam nagradzać nawet jeden krok ku rzece. Nieco bardziej zachęcony i pewny podszedł o jeszcze jeden krok bliżej, potem następny raz. Nagrodziłam go, dałam smakołyk. Bliżej nie chciał podejść. Postanowiłam wrócić z nim do stadniny. Spisał się całkiem nieźle, pomimo tego, iż nie podszedł do wody blisko, wolał trzymać się z daleka. Z pewnością przujdę jeszcze z nim w to miejsce, gdyż jest ono wrecz idealne na tego typu ćwiczenia.


Ćwiczenia z różnymi przedmiotami
Weszłam do boksu Karata. Karosz właśnie był przy żłobie. Zapewne przed chwilą najazdł się i był gotowy do pracy. Poszłam szybko po kantar i uwiąz. Koń w boksie nie był w kantarze, na początku gdy przyjechał do Gold and Sapphire, teraz jednak w boksie stoi bez. Założyłam kantar, podpięłam uwiąz i wyprowadziłam go przed stajnię. W tej chwili rozpadało się i musiałam wrócić z nim, jednak do stajni. Tam go przywiązałam i poszłam po szczotki. Koń wyjątkowo się kręcił, próbował chodzić po stajni, jednak uwiąz nie pozwalał mu na to. Szybko go wyczyściłam. Wzięłam lonżę, przypięłam ją, uwiąz odwiązałam i odpięłam. Wzięłam ze sobą czaprak, palcat, sznurkowy, czarny kantarek i taki mój stajenny ręcznik. Wzięłam wszystko, poszłam z Karatem na halę. Zastałam tam Skrzydlatą na przejażdżce, a raczej treningu na swoim koniu, aczkolwiek właśnie kończyła, więc mieliśmy praktycznie całą halę na trening. Położyłam wszystko w rogu ujeżdżalni, sama z Karatem weszłam na środek i odpięłam lonżę. Koń mógł swobodnie pochodzić po hali. Karat nigdy nie miał na sobie sznurkowego kantara, ani nigdy nie miał bliższych styczności z czaprakiem, batem oraz palcate, jak i ręcznikiem rozpostartym. Najpierw wzięłam czaprak. Był to zwykły, biały czaprak. Zawołałam karosza. On najpierw spojrzał na mnie, po chwili podłusował. Pogładziłam go po szyi. Nałożyłam czaprak na grzbiet Karata. Z początku nie wiedział chyba o co chodzi, nie wiedział co ma zrobić, był nieco spięty i czujny. Pogłaskałam go i zaczęłam chodzić z nim po hali. Koń chodził za mną z czaprakiem, jednak wciąż był zaniepokojony. Poklepałam go. Wzięłam sznurkowy kantarek. Co prawda chciałam później go założyć, jednak chciałam puścić go na koło, aby w nim i z czaprakiem się oswoił. Gdy podprowadzałam go bliżej rogu nagle karosz bryknął zwalając tym samym czaprak z grzbietu. Gdy nie miał nic na grzbiecie od razu się rozluźnił, upokoił. Podniosłam czaprak i ponownie chciałam założyć na grzbiet, jednak koń zaczął sie ode mnie odsuwać. Podeszłam do niego szybszym, zecydowanym krokiem, pogłaskałam i powoli nałozyłam czaprak na grzbiet. Gdy miał go na sobie dałam mu smakołyk. Koń był nieco bardziej pewny, chyba pojął, że gdy pozwoli sobie mieć "to coś" na grzbiecie zostanie nagrodzony. Przeszłam się z nim poczym podeszłam do rogu hali. Koń tym razem nie bryknął, a grzcznie szedł za mną. Ściąnęłam czaprak, wzięłam sznurkowy kantar i podpiełam do niego lonżę. Przełożyłam lonżę przez szyję konia, aby nie odszedł, jednak nie kojarzył tego i gdy zaczęłam zakładać kantar zaczął natchmiastowo się oddalać. Przywołałam go z powrotem i ponowiłam próbę. Założyłam tylko nachrapnik. Nagrodziłam go. Zaczęłam zakładać nagłówek, jednak koń pnownie się spłoszył, a kantar spadł na ziemię. Podnioslam kantar wraz z lonżą i spróbowałam kolejny raz. Dał sobie założyć nachrapnik, jednak nagłówek nie, stulił uszy, zarżał i chciał odejść, jednak przytrzymałam go i stanowczo założyłam nagłówek za uszy. Od razu wyciągnęłam kawałek jabłka i podałam Karatowi. Koń zjadł smakołyk. Zchlił głowę i zaczął ocierać nos o prawą przednią nogę. Przeszłam się z nim dookoła ujeżdżalni. Wzięłam palcat. Przejechałam nim najpierw po grzbiecie. Koń odsunął się. Przystrztmałam go i ponownie przejechałam po grzbiecie. Nie ruszył się. Nagrodziłam karosza i ponowiłam próbę zaczynając tym razem od dolnej części szyi do łopatki, przez brzuch aż do zadu. Ogier był lekko zaniepokojony, jednak podałam mu smakołyk i nabrał pewności. Powtórzyłam to z rugiej strony. Koń już nie bał się, stał spokojnie, aczkolwiek co jakiś czas ocierał głowę i przednią nogę. Zapewne miał zamiar pozbyć się kantara. Pogłaskałam go. Na koniec wzięłam ręcznik. Zdjęłam najpierw kontar i odpięłam lonżę. Rozpostarłam ręcznik obok konia. Ten spłoszył się trochę, jednak powrócił i powtórzyłam ćwiczenie. Kilkakrotnie spłoszył sięm, jednakże po chwili mogłam spokojnie chodzić z rozpostartym ręcznikiem. Nagrodziłam ogiera. Pozwoliłam mu trochę pobiegać, ja zaś zaczęłam zabierać wszystkie rzeczy. Na koniec zawołałam Karata, założyłam mu normalny Kantar i wyszłam. Trzymałam rękę na szyi, koń podążał za mną, bez lonży czy uwiązu. Najpierw wyczyściłam konia, zaniosłam rzeczy, potem pogłaskałam karosza i dałam mu kawałek marchewki. Zaprowadziłam go na pastwisko i udałam się do stajni.


Spacer po lesie
Do Karata poszłam nieco później. Rano wypuściłam go na pastwisko, jednak najpierw zajęłam się moim arabem. W południe zdjęłam karosza z pastwiska i podprowadziłam przed stajnię. Koń stał spokojnie, wyszalał się na pastwisku więc już miał tego dnia trochę ruchu. Brudny nie był, szybko go wyczyściłam. Poszłam do siodlarni odłożyć sprzęt, tymczasem Karat próbował uwolnić się z kantara. Przyszłam, odwiązałam go i ruszyłam w stronę lasu. Roczniak kroczył energicznie, nie wyprzedzał, co jakiś czs zwalniał. Gdy przechodziliśmy obok naszego padoku konik bryknął. Stanął i pociągnęł lekko za uwiąz w jego stronę. Poszłam więc z nim na padok i wypuściłam. Nie miałam żadnego celu, koń wyszalał się na pastwisku, nic ze sobą nie wzięłam, więc karosz nie miał zbytnio co robić. Podszedł do mnie. Zapięłam mu uwiąz i poszliśmy dalej. Ominęliśmy padok, stadninę. Szliśmy coraz dalej w głąb lasu, w końcu dotarlimy na miejsce, w którym jeszcze nie byłam, Karat też. Była to ogromna, aczkolwiek zarośnięta łąka. Szkoda, że takie miejsca się marnują, w końcu możnaby wybudować coś na nich, zrobić pastwisko, czy wykorzystać jeszcze w jakiś inny sposów, albo po prostu skosić, bo miejsce jest idealne na np. zabawy z koniem, czy treningi. Zawróciliśmy i zaczęliśmy iść ku stadninie. Karat był nieco znudzony, jakby nie chciało mu się iść. Szedł wolno, musiałam coągle go popędzać. A co mu się stało? Pewnie ma gorszy dzień. W stadninie roztarłam go lekko i z powrotem wypuściłam na pastwisko. Na pastwisku był już nieco żywszy.


Naśladowanie
Od rana byłam w stadninie. Nie brakowało tam roboty, więc trochę pomogłam. Weszłam do stajni. Od razu powitały mnie radosne rżenie Karata i Shiki'ego. Pogłaskałam kasztana, dałam mu smakołyk, jednak weszłam do Karata. Patrzał na mnie z radością. Pogładziłam go po nosie. Założyłam sznurkowy kantarek i otworzyłam drzwi zachęcając do wyjścia. Koń niepewwnie wyszedł z boksu. Pogłaskałam go i wyszłam przed stajnię. Koń szedł za mną, gdy zatrzymywałam się on przystawał blisko mnie z boku. Za każdym razem głaskałam go. Karat kojarzył głaskanie z nagrodą. Przypięłam uwiąz i uwiązałam karosza, aby pod moją nieobecność w siodlarni nie odszedł. Szybko wyczyściłam go i poszłam na padok. Wzięłam ze sobą piłkę i lonżę. Na padoku wypuściłam go. Na początku trochę pokłusował, pogalopował. Weszłam do niego na środek. Koń do mnie podszedł. Chciałam przespacerować się z nim dookoła padoku. W pewnym momencie zauważyłam, iż koń stawia przednie kończyny tak jak ja nogi. Stanęłam, Karat również. Zrobiłam większy krok, karosz powtórzył to. Poklepałam go. Naśladowanie to dobry sposób na trenowanie konia. Musiałam jednak przekonać się jeszcze, czy będzie robił wszystko tak jak ja. Zaczęłam w miarę możliwości, wolno galopować obok niego, koń zagalopował. Zrobiłam po kilkunastu krokach lotną zmianę nogi w galopie. Koń musiał przejść do kłusa i zagalopować ponownie na drugą nogę. Poklepałam go, pomimo, że mu nie wyszło. Stanęłam obok niego. Koń patrzał na mnie, był skupiony. Zaczęłam wolno się cofać. Ogier również zaczął się cofać. Pogłaskałam go i dałam kawałek jabłka. Roczniak był zadowolony. Poszłam po lonżę. Przypięłam do kantara i zaczęłam prowadzić w dość dużym odstępie ode mnie. Koń szedł, gdy przyspieszył stawałam i po chwili ruszałam ponownie. Gdy udało nam się zrobić niewielkie koło dałam znać, aby podszedł. Ogierek natychmiastowo podszedł. Dałam mu smakołyk. Na końcu dałam Karatowi piłkę i mógł zająć się sobą. Po treningu zabrałam wszystkie rzeczy, poszłam do stajni i zaprowadziłam Karata na pastwisko.


Zajeżdżanie cz. 1 i 2
Weszłam do boksu Karata. Ogier gdy usłyszał moje kroki wyjrzał i zaczął radośnie rżeć. Pogłaskałam go i dałam jakiś tam własnoręcznie upieczony, mandarynkowy smakołyk. Weszłam do boksu. Założyłam ogierowi kantar, który wcześniej wzięłam z siodlarni z zapiętym już uwiązem. Wyprowadziłam karosza przed stajnię przywiązując, aby nigdzie nie poszedł. Pogoda była w miarę, zbierało się trochę na deszcz, dlatego z czyszczeniem musiałam się pospieszyć, aby nie zmókł. Przyniosłam wszystkie rzeczy i zaczęłam szczotkować sierść. Brudnej nie miał, gdyż czyściłam go już rano, dlatego tylko tak raz dwa. Później kopyta kopystką i rozczesywanie grzywy oraz ogona. Karat 2 razy bryknął gdy sięgałam po nowe rzeczy, aczkolwiek w czasie czyszczenia grzecznie stał. Po całym czyszczeniu zaniosłam wszystkie akcesoria i zabrałam ze sobą siodło i czaprak. Nałożyłam siodło na grzbiet ogiera. Głaskałam go delikatnie po szyi. Koń w dalszym ciągu stał i nie wyglądał, aby siodło mu ciążyło. Wzięłam lonżę. Odwiązałam go i zaprowadziłam na maneż, gdyż słońce wyjrzało i chmury jakby „ odpłynęły”. Ogier szedł pewnie i energicznie, jakby w ogóle nic nie miał na grzbiecie. Na maneżu przypięłam mu lonżę i zaczęłam wolno dopinać popręg. Ogier trochę był zaniepokojony, jednak gdy wyciągnęłam kawałeczek jabłka od razu sięgnął po nie i bardziej się rozluźnił. Puściłam go na niewielkie koło. Chodził już stępem z siodłem, dlatego z tym nie było problemu. Po niedługiej rozgrzewce popędziłam go do wolnego, spokojnego kłusa, aby przyzwyczaił się do tego siodła. Z początku był spięty i przez pewien czas nie mógł się rozluźnić. Podeszłam do niego wolno biegnąc, aby nadążać i pogłaskałam go po czyi uspokajając. Chciałam sprawić, aby rozluźnił mięśnie. Podziałało na chwilę, aczkolwiek chyba starał się być rozluźnionym. Wróciłam do środka koła. Zmieniłam kierunek i ogier ponownie zakłusował. Był o wiele bardziej rozluźniony, duży wykrok, energia i piękny widok kłusującego konia. Zwolniłam do stępa i dałam mu smakołyk. Los chciał, że akurat w tej chwili zaczęło kropić, więc poszliśmy szybko do stajni. Tam przywiązałam go i poszłam po ogłowie. Gdy wróciłam zdjęłam kantar i próbowałam, aby przyjął wędziło, aczkolwiek nie chciał w ogóle otwierać pyska. Po kilku kolejnych próbach dał sobie je założyć, gdy już miał ubrane ogłowie pogłaskałam go i na dłoni dałam smakołyka. Przełożyłam wodze przez podgardle i zawiesiłam na szyję, aby się nie plątały. Zaczepiłam lonżę i pobiegliśmy na halę, bo wciąż padało. Tam puściłam go znowu na koło w rogu ujeżdżalni. Z początku Karat „mamlał” to wędzidło w pysku, otwierał pysk i wyrabiał najcudaczniejsze rzeczy. Po kilku minutach zdaje się, że przestało mu przeszkadzać i przyzwyczaił się. Owe wędzidło było gumowe, na początek dobre, gdyż jest miękkie i ma łagodne działanie. Następnie popędziłam go do kłusa. Z kłusem nie było problemów, radził sobie świetnie. Potem zwolnił do kłusa podprowadziłam ogiera do przygotowanej wcześnie folii, która leżała płasko na piachu. Podprowadziłam Karata do niej i pozwoliłam zapoznać się nową rzeczą. Najpierw schylił głowę i niepewnie dotknął chrapami powierzchni folii. Od razu cofnął się. Przez cały czas delikatnie gładziłam go po szyi. Jeszcze raz przyłożył chrapy. Popchnął lekko ją, gdy zaszeleściła raptownie odsunął głowę. Ponownie wyciągnął szyją i złapał zębami koniec folii podnosząc ją do góry i wywijając. Folia ta była nietoksyczna i bezpieczna dla zwierząt, więc nic się nie mogło stać. Nabrał zaufania do tego nowego przedmiotu i gdy oswoił się już z nim wyprostowałam folię i zachęciłam, aby wszedł na nią. Upierał się strasznie, jednak nie wyrywał. Odciągał głowę patrząc na mnie, dając do zrozumienia, że nie chce. Postanowiłam sama na nią wejść. Rozluźniłam lonżę. Przeszłam się po folii pokazując, że nic się nie stanie, jeśli na nią wejdzie. Po kilku minutach ogier zaczął trącać ją kopytem i tuż po tym wszedł przednimi kopytami. Poklepałam go i nagrodziłam. Wiedział już, że o to mi chodziło po czym wszedł również tylnymi nogami. Siodło i ogłowie już mu w ogóle nie przeszkadzało. Zrobiłam z nim kółko i wyszliśmy z folii. Wzięłam ze sobą folię i razem z Karatem wróciliśmy do stajni, gdzie rozsiodłałam go i roztarłam. Następnie zaprowadziłam do stajni i nagrodziłam za dobrą pracę.




Karat od rana znajdował się na pastwisku. Gdy przyjechałam do stajni z nowym sprzętem dla niego ujrzałam karosza we własnej osobie za płotem, który radosnie podłusował do mnie. Nie ukrywałam, że byłam zdziwiona.
-A co ty tu robisz? - Pogłaskałam go - Powinieneś być na pastwisku!
Koń tylko popatrzał na mnie. Po chwili myślenia nad tym, jak się wydostał z wybiegu zaczęłam zastanawiać się, ile czssu spędził po drugiej stronie płotu i czy nie przespacerował się i nie narobił szkód w między czasie. Wszystko jednak wyglądało, jakby nic się nie stało. Wyjęłam z samochodu nowe rzeczy i poszłam do siodlarni je zanieść. Karat postępował za mną czekając przed stajnię. Trochę zdziwiłam się, że nie uciekł, a został. Inny koń zapewne wykorzystałby sytuację uciekając i bawiąc się w najlepsze.
-Brrrr! Zimno. Dziwne, że tobie nie jest zimno - Mówiłam do konia wracając. -Zaczekaj tutaj - W dalszym ciągu mówiłam prowadząc lekko konia na miejsce przy kółku. Poszłam po akcesoria do czyszczenia. Gdy przyszłam z powrotem Karat dalej stał w tym samym miejscu. Poklepałam go i wyjęłam szczotki. Szybko wyczyściłam ogiera. Ten w dalszym ciągu grzecznie stał. Po czyszczeniu poszłam po siodła. Przyniosłam napierśnik, siodło skokowe, żel z futerkiem i biały czaprak oraz futerko pod popręg, aby nie było żadnych obtarć. Następnie ogłowie. Karat szybko został osiodłany, na koniec tylko ochraniacze. Karosz przez cały czas stał w miejscu i tylko co kilka minut zmieniał nogę. Po osiodłaniu wyjęłam i dałam mu smakołyk poczym zabrałam z siodlarni lonżę. Pogłaskałam go i poszliśmy na maneż. Na maneżu dociągnęłam popręg, podpięłam lonżę i puściłam go na koło na rozgrzewkę. Najpierw spokojnym stępem. Na poprzednim treningu radził sobie nieźle, dzisiaj był bardziej spięty i gorzej mu to wychodziło. Po chwili popędziłam go do kłusa. Koń nie sprzeciwiał się - odwrotnie, bardzo chętnie przyspieszył, aczkolwiek w dalszym ciągu chodził spięty. Po 3 kołach kłusa zatrzymałam go, podeszłam i pogłaskałam go zmieniając kierunek. Skierowani byliśmy już w odwrotną stronę, zaczęłam sprawdzać, czy wszystko ze sprzętem jest dobrze, bo być może coś się zagięło, może obciera konia. Nic nie znalazłam, przy ogłowiu również wszystko gra, więc zapewne ogier musi się po prostu rozluźnić.Postępował oraz pokłusował w drugą stronę i zdaje mi się, że już jest lepiej. Ułożyłam drąg na kole. Najpierw stępem. Bezproblemowo pokonał go. W między czasie robiliśmy zmiany: drąg, stęp, kłus, stęp, drąg itd. Gdy jakoś udawało mu się pokonywał drążek w kłusie z przejściami do stępa. Trochę gorzej mu szło, gdyż bardziej skupiał się na równowadze, co mnie zdziwiło. Zauważyłam, że w ogóle w kłusie na przeróżnych zakrętach miał bardzo dobrą równowagę i na kole starał również nie odstawać zadem. Niczym dresażowiec. Odłożyłam drągi i chciałam spróbować wsiąść. Pogłaskałam karosza po szyi i obciążyłam nieco grzbiet. Koń był już umięśniony, silny również, dlatego raczej nie powinno być z tym problemu. Kilkakrotnie obciążałam grzbiet, Karat stał grzecznie i nie wykazywał bólu, zaniepokojenia. Włożyłam nogę w strzemię i ponownie obciążyłam grzbiet. Ogier w dalszym ciągu stał spokojnie. Wolno wsiadłam. Gdy byłam już na grzbiecie wyjęłam nogę ze strzemienia i pogłaskałam w nagrodę karosza. Wyjęłam smakołyk podając koniowi. Zsiadłam. Pogładziłam dłonią po grzywie. Po chwili znowu wsiadłam. W ogóle nie zauważyłam, aby rumak się denerwował, bał, aby było mu niewygodnie. Po treningu zsiadłam z ogiera i poszliśmy do stajni. Rozsiodłałam go, wyczyściłam, rostarłam i zaprowadziłam na pastwisko.


Przyjazd do posiadłości "Na Wzgórzu"
W SKS GAS, rano wzięłam Karata z boksu i zaczęłam pakować jego rzeczy do samochodu. Karosz w między czasie stał grzecznie przy stajni przywiązany na kantarze. Po wpakowaniu rzeczy odwiązałam Karata i wprowadziłam go ostrożnie do przyczepy. Był już kiedyś wprowadzany, dlatego nie było z tym problemu. Gdy był już "zapakowany" w przyczepie, wsiadłam do auta i ruszyłam Na Wzgórze. Na miejscu wysiadłam i zaczęłam wyprowadzać ogiera. Zaprowadziłam go do boksu. Karosz obejrzał dokładnie cały boks. Był spokojny, może trochę spięty. Po kilkunastu minutach spędzonych z nim poznał już cały boks, a następnego dnia również całą stadninę.


Zajeżdżanie cz.3 i 4
Karat biegał sobie na pastwisku. Wyprowadziłam go z pastwiska i zaczęłam przed stajnią czyścić. Karosz miał tego dnia namiar energi, trochę się wiercił, gdy brałam kolejną szczotkę, jednakże przy czyszczeniu posłusznie stał w miejscu. Po pielęgnacji osiodłałam i poszłam na maneż. Gdy szłam poślizgnęłam się i wylądowałam na tyle. Dobrze, że puściłam wodze, bo bym pociągnęła Karata za sobą. Wstałam i bez dalszych upadków doszliśmy na maneż. Na maneżu pochodził trochę w ręku na rozgrzewkę. Koń chętnie szedł. Po rozgrzewce zatrzymaliśmy się. Kilkakrotnie obciążałam grzbiet, następnie wsiadłam. Karat ze spokojem znosił ćwiczenia. Posiedziałam chwilkę, poczym zsiadłam i ponownie wsiadłam. Zrobiłam jeszcze kilka razy to ćwiczenie. Ogier przyzwyczaił się już. W końcu wsiadłam i przyłożyłam łydkę. Karat zrobił krok do przodu, niepewnie. Nie wiedział zbytnio co ma zrobić. Poklepałam go po szyi. Kolejny raz popędziłam ogiera łydką. Karosz zrobił kilka kroków, znowu przyłożyłam łydkę, aby nie zwalniał. Zrobiliśmy sobie okrążenie wokół maneżu w wolnym, spokojnym stępie. Poklepałam go. Kierowałam wodzami na sam początek, później zaczęłam dodawać pomoce łydkami, a bardziej ograniczyć wodzami. Ogier na początku nie wiedział o co chodzi, po chwili jednak załapał i ładnie chodził. Postanowiłam przyspieszyc do wolnego kłusa. Przykładałam łydki, koń szybko stępował, jednakże nie kłusował. Po kilku minutach zakłusował. Pogłaskałam go. Zwolniłam do stępa. Wykonaliśmy jeszcze kilka takich przejść. Karat radził sobie bardzo dobrze. Na koniec popędziłam go do kłusa i pokłusowaliśmy dookoła maneżu. Później rozstępowanie. Następnie zsiadłam z karosza i podałam na dłoni cukierka. Poszliśmy do stajni. Tym razem nie wywaliłam się. Rozsiodłałam Karata i wyczyściłam, po czym zaprowadziłam do boksu.


Wyszłam z biura i skierowałam się ku pastwiskom. Zdjęłam z pastwiska Karata i przed stajnią przywiązałam. Poszłam po rzeczy do czyszczenia i szybko wyczyściłam konia. Osiodłałam i ruszyłam na maneż, gdyż była piękna pogoda. Wiał lekki wiatr jednak niebo rozjaśniał blask słońca. Na maneżu wsiadłam na Karata i ruszyłam stępem. Miałam w planie naukę galopu oraz drągi, a na następnej może już małe skoki? Po 2 okrążeniach dodałam łydki, aby zakłusował. W kłusie zrobiliśmy 1 koło. Przyłożyłam łydkę, aby zagalopował. Koń wiedział już mniej więcej o co chodzi z tym popędzaniem, więc zagalopował. Tak jak poprzednio – poklepałam go po szyi. Pogładzenie, poklepanie było jako nagroda, aby Karat wiedział, że robi coś dobrze. Najpierw galop z przejściami do kłusa i stępa, następnie już koła dookoła maneżu. Świetnie sobie radził, dlatego zwolniłam do stępa aby sobie odpoczął, a potem chciałam poćwiczyć z drągami. Po kole stępa na długiej wodzy, ściągnęłam bardziej i podjechałam w stępie do drążka, następnie rozpoczęłam najazdy na drąg w kłusie. Koń za


Post został pochwalony 0 razy
Wto 14:49, 27 Mar 2012 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna » Boks I / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin